To była depresja!

Chyba każdy tak ma, że woli zrzucić winę na coś z zewnątrz niż spojrzeć w siebie. Szukamy usprawiedliwienia, żeby było lżej. Lata pracy z psychologiem- i to nie jednym, nauczyły mnie, żeby tak nie robić. Nawet jeśli jest niewygodnie, ambitnie konfrontuje się i szukam w sobie o co mi chodzi.

Bo to wszystko przecież siedzi w mojej głowie. Muszę tylko skupić się na pozytywach. Negatywne nastawienie nie pomoże. Inni mają gorzej, dlaczego ja narzekam? Mam dwójkę zdrowych dzieci, mam gdzie mieszkać, pracuję, mam dwie ręce, zdrowie, które czasem szwankuje, ale zawsze może być gorzej. Racjonalnie ja to wszystko wiem.

Tylko dlaczego to wszystko jest takie trudne? Dlaczego tyle stresu kosztuje mnie pójście na zebranie do przedszkola? Tyle stresu rozpoczęcie roku szkolnego córki? Tak bardzo nie chce mi się iść na spacer z dziećmi? Nie mam chęci podciągnąć rolet w oknach? Mogłabym zrzucić na niekorzystny biomet, niskie ciśnienie, przepracowanie a ja ambitnie mierzyłam się z tym. Żeby być lepszą mamą. Bo wszystko jest w głowie. Czasem tylko musiałam się wcześniej wypłakać.

Dziś, rok od pierwszej wizyty u psychiatry, mogę świadomie zrzucić winę. To była depresja. To nie byłam ja.

Depresja objawy

Bywały dni, kiedy wstawałam rano i miałam tylko jeden cel. Przetrwać. 

A kiedy wychodziłam z domu, czułam ścisk w klatce. Uciążliwy natłok myśli i jedna tylko chęć, aby wrócić do domu, schować się pod kocem i udać, że mnie nie ma. Tylko przetrwać. Jeszcze 2 godziny, godzina. Liczę minuty.

Przerażały mnie małe rzeczy. Okropny stres, że zostawię Stasia płaczącego w przedszkolu. Stres, kiedy był tłok w tramwaju. Załatwić coś u lekarza? Przeciągałam w wieczność. Koniec końców musiałam to ogarnąć. Samodzielna mama musi ogarniać. Musi być silna. Pomimo, że tyle mnie to kosztuje.

Szukam sposobu, żeby sobie radzić. Zagłuszyć lęk, stres, smutek. Najlepiej działała siłownia. Na chwilę. Więc potem gdzieś pojawiała się złość na siebie, że sobie nie radzę. Świat, ludzie wymagają ode mnie uśmiechu, pozytywnej energii. To zakładam maskę. Zbroję, która trzyma mnie w pionie. Automatyczna odpowiedź “wszystko dobrze”. Unikam kontaktów towarzyskich. Nie chce mi się gadać z ludźmi. Chcę tylko zrobić to, co mam i uciec w bezpieczną przestrzeń. Nie mogę się skupić, czytam kilkakrotnie zdanie, żeby je zrozumieć. Ciągły niepokój. Natłok myśli. Zmęczenie. A może po prostu jestem leniwa?

Szkolenia motywacyjne, webinary coachingowe wszystko, co tylko mnie zaciekawiło, chciałam w tym wydarzeniu uczestniczyć. Chciałam spełniać marzenia, latać wysoko, na Instagramie mówili, że to jest możliwe. Wszystko jest w mojej głowie. Tylko dlaczego zamiast motywacyjnego kopa, łapałam doła? Wątpię, że dam radę.

Dopada mnie ból fizyczny. Wstaje z bólem, kładę się spać z bólem. Irytacja, bezradność, łykam przeciwbólowe jak cukierki. Moje wieczne zmęczenie tłumaczyłam sobie chorobą. Na Łuszczycowe zapalenie stawów choruje już 6 lat. Ostatnio odkryłam, że ciało jest silne powiązane z umysłem. Jeśli jedno choruje to potem lawinowo kiepsko dzieje się z drugim. Leczyłam się tylko na ŁZS a dawno powinnam leczyć też głowę.

Punktem kulminacyjnym był dzień, kiedy teoretycznie nie miałam powodów do strachu. Byłam w pracy. Nie miałam zapisanych klientów, tylko pomagałam innym fryzjerom. Lubiłam to miejsce, lubiłam tych ludzi, lubiłam im pomagać. Zero presji. Nagle zaczęłam się trząść w środku. Ścisk w klatce. Uczucie silnego lęku. Wtedy dotarło do mnie, że to nie jest normalne, że MOŻE potrzebuje pomocy. Choć tutaj znalazłam dobre usprawiedliwienie- jakiś czas wcześniej odeszła moja kochana babcia. Może tak przeżywam stratę. Całe szczęście myśl o pomocy nie odpuściła. Zadzwoniłam do osoby z bliskiego otoczenia, która jakiś czas wcześniej otwarcie powiedziała, że była u psychiatry i bierze leki. Ona powiedziała mi: „Samo to, że pomyślałaś o pomocy, to już dużo znaczy- powinnam pójść”.

Kilka dni później, nadal z obawami czy na pewno to jest konieczne, poszłam do psychiatry. W głowie miałam myśl, że najwyżej na mnie nakrzyczy i powie, że wymyślam.
Było zupełnie inaczej. Po długiej, sympatycznej rozmowie pani doktor zmartwionym głosem podsumowała: „Z dużymi problemami mierzyła się Pani się w ostatnich latach”. Wtedy do mnie dotarło. Dziewczyno, odpuść. Nie jestem super bohaterką. Może inni mają gorzej, ale to ja w TYM momencie potrzebuję pomocy. Więcej nie udźwignę. Pani doktor zapisała mi leki. Padła prawdopodobna przyczyna. Depresja Lękowa.

Czy powinnam wcześniej już zgłosić się do lekarza?

Oczywiście, że tak. Jakieś parę lat wcześniej. Dlaczego ignorowałam te wszystkie symptomy? Zawsze byłam wrażliwą osobą. Odkąd tylko pamiętam, przejmowałam się różnymi rzeczami, dużo brałam do siebie. Jednak pomimo stresu czy lęku działałam. Nauczyłam się z tym żyć. Myślałam, że tak już po prostu mam. Przez ostatnie parę lat zdarzyło się kilka przykrych rzeczy w moim życiu. Po prostu muszę dojść do siebie, odpocznę i będzie lepiej. Po całym weekendzie spędzonym bez dzieci, w łóżku, wcale nie było lepiej.

Regularnie chodziłam do psychologa, uznawałam to miejsce z pozwoleniem na narzekanie. Wygadałam się, wypłakałam i było mi lepiej. Nie ukrywam, trochę mam żal. Żaden psycholog, nigdy nie zasugerował żeby pójść do psychiatry. Nie zaszczepił nawet takiej myśli.

Po co ten tekst?

To dla mnie najlepszy sposób, i najlepsze miejsce, żeby ta historia wypłynęła w świat. Od czasu diagnozy depresji, bardzo dużo zauważam. Jestem świadoma, co się w środku ze mną dzieje. Z emocjami, z podejściem do życia. Dużo wniosków, porównań i lekcji, które siedzą mi w głowie. Chce przelać to w słowa. Może komuś pomogą.

O leczeniu depresji, już wkrótce.

Ściskam, Ada

Dodaj komentarz